wtorek, 28 grudnia 2010

28.12.10r.// za oknami mróz...

zima na mojej ulicy






Powoli pozbywam się poświątecznej ciąży śledziowo-sałatkowo-pierogowej-itp., aczkolwiek, trochę tłuszczyku w zapasie tu i ówdzie, by się przydało, bo zimnoooooo!
Wiem, żadnej eureki nie odkryłam, ostatecznie zima jest, ale żeby aż tak ziiiimnoooo, tak cholerniaście?!!!
Dzisiaj doświadczyłam tego szczególnie. Przymusowy dzień zaległego urlopu z powodu minimalnej frekwencji przedszkolaków zadekowanych w ciepłych domach, natchnął mnie do wybycia z domu. Cel- sprawy nie cierpiące zwłoki, ale wymagające przemieszczania się komunikacją miejską w godzinach mocno porannych. Kilkanaście minut drogi na przystanek, kilka minut oczekiwania na autobus wystarczyło, żeby moje zapatulone dość solidnie kilkoma warstwami odzieży ciało przemarzło do szpiku kości.
Ostatecznie do domu wróciłam sinozielona, z dziękczynną modlitwą na ustach skierowaną ku mej kochanej rodzicielce, co mnie w super czapkę uszankę zaopatrzyła swego czasu, ratując tym samym mój mózg i uszy od zamrożenia.
Z jaką czułością chłonęłam atmosferę swoich czterech ścian: świecącą w rogu pokoju choinkę, chuchający ciepłem kaloryfer, parującą herbatkę, wtulonego w mój bok psa. Jak dobrze jest mieć, gdzie wracać, gdy na dworze mróz.

sobota, 25 grudnia 2010

25.12.2010// już święta


to dla mnie?

wywącham co to !

byłam grzeczna

co to jest?

no, kocham Cię mój Misiołaju

szeeeeeroki uśmiech proszę!
 Ho, ho, ho !!!
Święta nadeszły, stały się faktem, nie do ukrycia, no bo choina roziskrzyła się światełkami, w kuchni zaczęło brakować garnków i miejsca w lodówce, a w powietrzu uniósł się zapach pomarańczy i oczekiwania. Wigilijny wieczór, zaplanowany w domowym zaciszu, niespodziewanie zamienił się w rodzinne spotkanie: mama, tata, dwóch synów, dwie synowe i troje wnucząt.
Jak zwykle, podczas naszej nieobecności Mikołaj zostawił furę prezentów pod choinką..............tak niedawno jeszcze dzieci wierzyły w to szczerze i głęboko. Ich niecierpliwe oczekiwanie na koniec wizyty u dziadków, ich rozszerzone z zachwytu oczy na widok paczek, były bezcenne ........wiara w Mikołaja przeminęła wraz z dorastaniem, ale radość z prezentów pozostała.
Bo u nas, to cała celebracja i tradycja, z której chyba nie wyrośniemy. Prezentów jest dużo, każda rzecz zapakowana oddzielnie, każda zdobyta w innym systemie, bo ja tropię prezenty świąteczne już pod koniec wakacji, a misio potrafi czekać do ostatniego momentu, no ale ten to ma nerwy, jak postronki.. Prezenty lądują pod choinką, (gdy dzieciaki były małe, w tym momencie następowała obowiązkowa kłótnia, kto będzie czytał imiona i rozdawał paczki, co obecnie odbywa się bardziej ugodowo). Po rozdzieleniu prezentów następuje wydobywanie ich z opakowań, co nie jest takie proste, bo każdy zapakowany jest mega porządnie ;) Najpierw do paczek dobierają się dzieciaki, a my chłoniemy ich radość, zaskoczenie, zadowolenie i te uczucia są niezmienne, pomimo, upływających lat, a po za tym, nie od dziś wiadomo, że większą przyjemność daje dawanie niż branie.
Wiem, że Wigilia, to nie tylko prezenty, ale jednak ten "punkt programu" jest najprzyjemniejszy, bo w każdej paczce ukryte jest też ciepło domowego ogniska, jakkolwiek banalnie by to brzmiało.

Pulpi i co? Optymizm aż kapie z tej notki :) A na pocieszenie dodam, że mój Demonek już przywykł do zimowej aury i daje sobie nieźle radę w polarnych warunkach. Dobrze jest :)

No i hit tegorocznych świąt:
W trakcie rozdawania prezentów doznałam dziwnego uczucia, że czegoś mi tu brakuje. W kilka sekund byłam już pewna, że nie ma jednego prezentu dla Sylwii. Kolejną sekundę później doznałam olśnienia, że w jednym sekretnym miejscu leży schowany nie jeden, a kilka prezentów dla wszystkich. To były te, które pakowałam jako pierwsze, i które bardzo dobrze schowałam... sama przed sobą!

* * *
Pocztówka świąteczna, dzięki której można przekonać się, że język sąsiadów nie jest taki trudny:
http://www.obrazovka.cz/vanocni/altan.html 

sobota, 18 grudnia 2010

18.12.2010// Błogie sam na sam ze sobą

no i gdzie niby mam siuśnąć?!

nowe wdzianko :)

dooo dooooomu

nie lubię zimna

miłosne wyznanie na śniegu

moja wygrana :)
Cicho wszędzie, głucho wszędzie...błogo :)
Członkowie stada wybyli z domu, każde w innym kierunku, a ja zostałam sobie sama...no, z papugiem i Demonkiem, ale jedno śpi z głową pod skrzydłem,a drugie zwinięte w kłębek, nawet nie u moich stóp, jak na porządnego psa przystało, tylko w piernatach, w sypialni gospodarzy, ot się porobiło.

A ja? No, cóż, delektuję się błogim spokojem, bo zapewniam, długo on nie potrwa.
Człowiek, jest istotą stadną, ale czasem potrzebujemy chwili tylko dla siebie, dla zebrania własnych myśli i zajęcia się tylko sobą. I taką właśnie chwilę teraz mam.

Z nowin:
- na dworze nadal biało, choć już przyklapnięte wszystko, zdeptane i z lekka nie świeże;
- mróz trzyma, łapy psie marzną,  wyjście z domu w celach fizjologicznych wymaga całego mnóstwa przygotowań i czynności: ubranie psa w kurteczkę, ubranie wyprowadzacza w buty, kurtkę, szalik, czapkę, rękawiczki, zabranie torebki na wydalone zbędności, założenie smyczy, posmarowanie łap wazeliną na moment przed wyjściem, w celu uniknięcia jej zlizania, schowanie do kieszeni kluczy od mieszkania, zejście z 4 pietra, wyjście przed blok, zatonięcie psa po uszy w śniegu z odśnieżonych chodników, błyskawiczne siknięcie, błagalny wytrzeszcz oczu a' la kot ze Shreka połączony z unoszenie wszelkich możliwych odnóży do góry, tak aby zminimalizować kontakt z zimnym podłożem, ale jednocześnie zachować równowagę, wywołanie współczującej reakcji u wyprowadzacza, polegającej na wzięciu nieszczęśliwego ciałka w ramiona i masowaniu niemalże odmarzniętych łap; wszelkie próby ponownego kontaktu z podłożem kończą się identyczną reakcją, więc następuje błyskawiczny odwrót i wspinaczka na 4 piętro, a następnie wysupływanie się wyprowadzacza oraz szczęśliwego już psa z poszczególnych części garderoby- ot i spacer!
Nadmieniam, że wszelkie próby obucia psich łap spełzły na przysłowiowej panewce; pozostaje czekać do wiosny;
- zabiegi na gardeło me nauczycielskie dobiegły końca, czas wracać do pracy; odpoczęłam psychicznie, oderwałam się od monotonii dnia robotniczego, no, dobrze mi było, nie da się ukryć;
- i jeszcze jedno miłe wydarzenie; miłe, bo szczęścia w konkursach, tudzież losowaniach nagród nie mam, w przeciwieństwie, do co niektórych pod znakiem loterii urodzonych, a tu proszę! Dostałam paczuszkę od firmy BioMarine, do której wysłałam kupon z opinią na temat ich produktu, czyli tranu w kapsułkach z wątroby rekinów tasmańskich (nawet nie wiedziałam, że takowe istnieją, ...że diabły, to i owszem, ale rekiny!?). Kapsułki sobie łykam na odporność i dziecku daję. Drogie pieruństwo, ale w przeciwieństwie do innych propozycji naprawdę skuteczne. Dziecior mój od września na żadne katary nie zapadł, frekwencja w szkole prawie stuprocentowa, a i na swoje wzmocnione siły też mam dowody.
Ogólnie polecam http://biomarine.pl/index.php
 
Gratulacje mężyku- bdb z prawa, jestem z Ciebie dumna :*

środa, 8 grudnia 2010

* * * 08.12.2010r.// Przeprowadzka zakończona

Wszystkie graty wyniesione z Sunsilkowa co do ostatniej literki.
Szkoda, że zdjęcia się już nie wyświetlają, bo często to one były kwintesencją danej notki. Ale nic to, może pokuszę się o odtworzenie i tego elementu, przynajmniej częściowo.
Zrobię co się da, ale bez stuprocentowych deklaracji. W ostatnich czasach jestem ostrożna w tym, co obiecuję samej sobie. Po co narażać się na wewnętrzne kłótnie i moralizujące monologi z samą sobą pod hasłem "I znów ci zabrakło czasu kobieto!", skoro można statecznie i z dystansem zadziwić samą siebie "O! Znalazłaś jednak chwilę na te zdjęcia, pomimo, że byłaś taka zajęta"...i od razu lepiej z samopoczuciem :)

"Stanęła po środku pustego pokoju, który jeszcze parę miesięcy temu był pełen życia. Ostatnia garść słów przeniesiona, ocalona, bezpieczna. To koniec. Zapatrzyła się na to miejsce, które tyle dla niej znaczyło. Już było martwe, odległe, juz nie było jej. Za moment zniknie, wyparuje z niego całe ciepło, cała energia, której źródłem byli jego mieszkańcy. Ich też już nie będzie. Słowo żegnaj ma ciężar sporego kamienia, ale cóż... umarł blog, niech żyje blog"

wtorek, 7 grudnia 2010

(archiwum Sunsilk) 29.10.05 // I tak to się zaczęło...




Urodziłam się 20 listopada 2003r. w Olsztynie. Oprócz mnie na świecie pojawili się również mój brat i siostrzyczka. Z tamtych wspólnych chwil pozostały mi tylko mgliste, ciepłe, kosmate, pachnące mleczkiem wspomnienia i kilka zdjęć. Teraz całym moim światem jest mój nowy dom i moja ludzka rodzinka. A trafiłam do niej dokładnie 16 stycznia 2004r. w dniu urodzin mojego pana. Moje pojawienie się było zainicjowane przez moją przyszłą panią i wynikało z chytrze i szczegółowo przemyślanego, ściśle zakonspirowanego spisku. Byłam urodzinową niespodzianką- wymuszanką, ponieważ dobrowolnie mój pan na żadnego czworonoga (i nie tylko) zdecydować się nie chciał. A tak... pokochać mnie musiał i z całą stanowczością twierdzę,że była to miłość od pierwszego wejrzenia. No bo i jak mi się można oprzeć?

komentarzy [5] Komentuj z głową »

30.10.05 19:07, Tuśka
// skasuj komentarz
witaj miło ze do nas dołączyłas. zapraszam do mnie i zostawiam nominacje :*

zakochana
30.10.05 12:12, hell
// skasuj komentarz
sliczny papusny pieseczek.=)

sexy
29.10.05 19:43, lija
// skasuj komentarz
Witaj skorpionie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

zadowolona
29.10.05 19:12, PrettyWoman // :)
// skasuj komentarz
ciesze się że do nas zawitałaś + dla Ciebie

zadowolona
29.10.05 18:54, PrettyWoman // :)
// skasuj komentarz
Witaj sliczny pieseczku

(archiwum Sunsilk) 29.10.05 // Trochę historii

bolonka Kory z zespołu MANAM
To notka dla zainteresowanych, którzy trochę szerzej chcieliby wiedzieć co to za psi stwór ten BOLOŃCZYK, skąd się wywodzi, i takie tam mądrości, które wyszukiwała moja pani we wszystkich możliwych, raczej mało dostępnych źródłach. Od dawien dawna wiedziała bowiem, że tylko ja i nikt inny, a dlaczego? Dlatego, że: WYGLĄD-jestem niewielkim, czupurnym pieskiem, mam duży, czarny nos i ciemne bystre oczy o wnikliwym, filuternym spojrzeniu, posiadam śnieżnobiały, gęsty, kosmato-kędzierzawy długi włos, nie wymagający strzyżenia, ale za to potrzebujący systematycznej, codziennej pielęgnacji, ważne!!!- nie lnieję, bo zamiast sierści mam włos, moje futerko nie jest więc alergiczne; warto też podkreślić, że pomimo wysokiej ceny przy nabyciu, moje utrzymanie kosztuje niewiele; CHARAKTER: jestem wesoła, spokojna, inteligentna, wrażliwa, elegancka, bardzo przywiązana do swojej rodzinki, a szczególnie do mojej pani, jestem wspaniałym przyjacielem, przyjaźnie usposobionym do innych zwierząt, uwielbiam bawić się z dzieciakami i wypoczywać z moim panem na kanapie, pod futerkiem skrywam sporą dawkę energi, nie potrzebuję jednak dużo ruchu w związku z tym śmiało można mnie nazwać domowym psem kanapowym, uwielbiam pieszczoty i przytulanki, a najlepiej czuję się na kolanach mojej pani, przez wieki przecież szlachetnie urodzone damy wyuczyły moich prapra....dziadków,że tam jest moje miejsce. Jednym słowem wystarczy, że spojrzę komuś głęboko w oczy spod opadającej grzywki i lekko przekrzywię główkę, a już przepadł z kretesem. To co potrafi mnie zasmucić, to rozstania z najbliższymi, z bólem serca toleruję ich codzienne wyjścia do pracy i do szkoły. Ja po prostu nie umiem nie tęsknić. POCHODZENIE: Pochodzę z grupy bichonów jednoczącej w sobie sześć ras o bardzo zbliżonych cechach, wywodzimy się więc zapewne od jednego, wspólnego "prabichona". Jeżeli chodzi o popularność w Polsce, to moja rasa jest na drugim miejscu po maltańczykach. Potem kolejno usytuowane są: lwi piesek, bichon frise, hawańczyk i coton de Tulear. Drugie miejsce nie oznacza jednak ogromnej opularności, nadal ciężko jest zdobyć małego bolończyka, choć jesteśmy rasą wprost stworzoną do kochania.Wracając do moich korzeni z dużą dozą prawdopodobieństwa pochodzę z rejonów basenu Morza Śródziemnego. Prawdopodobnie bezpośrednim moim przodkiem był malatańczyk. Z Malty lub Wysp kanaryjskich przywieziony do Bolonii. Czy domieszka pudla, zmieniająca włos i proporcje ciałą, została wprowadzona przed przybyciem do Bolonii, czy też już tam- nie wiadomo, można natomiast przyjąć,że tam moi przodkowie zostali ukształtowani na podobieństwo współczesnych bolończyków.W epoce średniowiecza bolończyki stały się cennym podarunkiem wsród możnych, w czasie odrodzenia moja rasa była natomiast prawdziwym przebojem we Włoszech. Moi pradziadowie zasiadali na kolanach takich znakomitości, jak król Filip II, Katarzyna Wielka, madame de Pompadour, występowali na obrazach Tycjana, Pierre Breughela, Goya, w wierszach Paolo Scarrona. No, starczy- dodam tylko, że wcale nie zadzieram noska i nie jestem zmanierowana, ani zepsuta takimi koligacjami (ale zawsze to tak miło powspominać).

komentarzy [2] Komentuj z głową »

spokojna
30.10.05 13:47, szczęściara1976 // a ja mam beagla:)
// skasuj komentarz
:) kocham go bardzoooooooooooooooooo

zakochana
30.10.05 12:13, hell
// skasuj komentarz
widac ze pieszczoch.