piątek, 15 lutego 2013

Gwizdnęło nie wiadomo kiedy...



Czas gwizdnął!
Ja usiłowałam zawyć.  
Gwizdnął  tak szybko, że nie zdążyłam wydać dźwięku zawiedzenia, czyli wspomnianego zawycia lub chociażby  westchnienia na głębokim wydechu, żeby mu dać do zrozumienia, że to stanowczo nie fair.

Wiele się działo.

Było choróbsko, no bo jak 80% populacji chrypi, sapie, smarcze, gorączkuje i poci się, to co tu wyłamywać się przed szereg? No, nie wypada!

Była sesja Sylwii, w której to ja, matka osobiście empatycznie uczestniczyłam. Tak samo nie jadłam, nie spałam, odpytywałam, podtrzymywałam na duchu i ciele, dbałam, chuchałam i dmuchałam. Biedne duszyczki, które bez mamuń na wynajętych stancjach w obcych miastach samiutkie stają na polu walki (a może są silniejsze, jak nie ma kto się rozczulać i rozpieszczać?). Jak by nie było, sesja za NAMI i to z super wynikami.   
Gratulacje zdolniacho!

Teraz jest zasłużony odpoczynek i nadrabianie zaległości. Wiszę na telefonie, ukulturniam  się teatralnie (Bar Babylon), kinuję (Django, Niemożliwe), biegam po sklepach ot tak bez celu  ku samej babskiej rozkoszy osobistej, czytam (obecnie Danuśkę Wałęsową i Sekret), oddaję się bezkresnym otchłaniom wiedzy anglistycznej i tworzę kolejny 100- stronicowy fotoalbum z podróży. I pewnie wykonuję jeszcze miliardy innych rzeczy, które pochłaniają mój czas, moją głowę i moje serce i dlatego ten CZAS ma takie pole do popisu i drwi ze mnie prześmiewca jeden, że niby dostałam go obecnie w wersji NO LIMIT, a nie odczuwam komfortu nadmiaru.

Wniosek jeden- człowiekowi zawsze mało.

A życie i tak jest piękne i gdy się nim tak zachłystuję, to przynajmniej wiem, że żyję pełną parą i nie zamierzam się zatrzymywać.

Nareszcie! Przydybałam zimę i Demi!!! :)