Czas gwizdnął!
Ja usiłowałam
zawyć.
Gwizdnął tak szybko, że nie zdążyłam wydać dźwięku
zawiedzenia, czyli wspomnianego zawycia lub chociażby westchnienia na głębokim wydechu, żeby mu dać
do zrozumienia, że to stanowczo nie fair.
Wiele się
działo.
Było
choróbsko, no bo jak 80% populacji chrypi, sapie, smarcze, gorączkuje i poci
się, to co tu wyłamywać się przed szereg? No, nie wypada!
Była sesja
Sylwii, w której to ja, matka osobiście empatycznie uczestniczyłam. Tak samo
nie jadłam, nie spałam, odpytywałam, podtrzymywałam na duchu i ciele, dbałam,
chuchałam i dmuchałam. Biedne duszyczki, które bez mamuń na wynajętych stancjach
w obcych miastach samiutkie stają na polu walki (a może są silniejsze, jak nie
ma kto się rozczulać i rozpieszczać?). Jak by nie było, sesja za NAMI i to z
super wynikami.
Gratulacje zdolniacho!
Teraz jest
zasłużony odpoczynek i nadrabianie zaległości. Wiszę na telefonie,
ukulturniam się teatralnie (Bar Babylon), kinuję (Django, Niemożliwe), biegam po sklepach
ot tak bez celu ku samej babskiej
rozkoszy osobistej, czytam (obecnie Danuśkę Wałęsową i Sekret), oddaję się
bezkresnym otchłaniom wiedzy anglistycznej i tworzę kolejny 100- stronicowy fotoalbum
z podróży. I pewnie wykonuję jeszcze miliardy innych rzeczy, które pochłaniają
mój czas, moją głowę i moje serce i dlatego ten CZAS ma takie pole do popisu i
drwi ze mnie prześmiewca jeden, że niby dostałam go obecnie w wersji NO LIMIT,
a nie odczuwam komfortu nadmiaru.
Wniosek jeden-
człowiekowi zawsze mało.
A życie i tak
jest piękne i gdy się nim tak zachłystuję, to przynajmniej wiem, że żyję pełną
parą i nie zamierzam się zatrzymywać.
Nareszcie! Przydybałam zimę i Demi!!! :)