wtorek, 30 października 2012

trzydziestego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku...


Mądra, piękna, rozsądna, troskliwa, zaradna, uczuciowa, wrażliwa, uczciwa, sumienna, szczera, otwarta, opiekuńcza, odpowiedzialna, szlachetna, uprzejma, wspaniałomyślna, pogodna, delikatna, dobra, czuła, wytrwała, towarzyska, wspaniała- moja córcia, moja maleńka dorosła córeczka.
Kocham Cię skarbie najmocniej na świecie. Jesteś moim szczęściem, moim sercem, moim sensem życia i niestety, nie masz wyjścia, musisz być szczęśliwa, w całokształcie znaczenia tego słowa, bo nie możesz unieszczęśliwiać swojej durnowatej matki, że tak egoistycznie zażyczę sobie w dniu, w którym spotkałyśmy się po raz pierwszy na tym świecie te parę lat temu.
No, Cię Kocham :*                             

ziemniakowe serce for you





piątek, 26 października 2012

Jesienne manewry

Niby ostrzegali w TV i w necie. Niby człowiek rozumny i świadomy, wie, że przyroda ma swoje prawa i niezmienne cykle, ale to i tak nie przeszkodziło gałom mało z orbit nie wyskoczyć, gdy do zaspanego porannie mózgu, drogą wyżej wspomnianą, czyli gałową, dotarło, iż ta pomroczność jasna za oknem, to nie bielmo, tudzież poranna ślepota, bądź super efekt działalności służb sprzątających, a najprawdziwszy w swej prawdziwości, biały, śniegowaty ŚNIEG!
Wskoczyłam w ciepłe rajty, kufajkę i bambosze, psa zgarnęłam pod pachę oraz aparat i pokłusowałam na dwór, bo a nóż, to efekt sekundowy, który zginie w mgnieniu oka, zanim zdążę pokonać odległość pomiędzy czwartym piętrem budynku, a glebą. Ale nie. Był. Leżał sobie, jak gdyby nigdy nic. Jeszcze niewielki, jednopłatkowowarstwowy, ale już wszędobylski, rozpanoszony, jakby był u siebie. I to powietrze, takie  specyficzne o aromacie "zimowa bryza o brzasku".
Tak właściwie do zimy przygotowana już byłam. Jesienne manewry w szafach zakończyły się powodzeniem. Sandały i klapki migrowały na zasłużony urlop, dołączyły do nich letnie sukienki i inne zwiewności. Na stanowisku, gotowe do użycia, prężą się botki, kamaszki i kozaki. Szaliki zacierają radośnie frędzle. Czapki, rękawiczki obecne, czujne i zwarte. Tylko dusza wyje do słońca, ciałko nie napasło się jeszcze ciepłem, nie nacieszyło, nie wchłonęło całej niezbędnej witaminy D.
I znowu pozostaje czekanie na pierwszy cieplejszy powiew, na nieśmiałego przebiśniega, na krople odwilży skapujące z dachu, na poluzowanie szalika, rozpięcie guzików kurtki...




prawdziwny śnieg
a niebo takie letnie
jesień nie odeszła, zima przyszła

Chodźmy już do domu, zimno w łapy



poniedziałek, 15 października 2012

wolna jestem...

Jestem szczęśliwa. jestem wolna, jestem niezależna, nieuwiązania, rządząca sama sobą i swoim czasem....stop...no, tak nie do końca, nie popadajmy aż w taka euforię, bo jednak dzień poszatkowany na to, co mogę, co muszę, co powinnam, co chcę.
I tak lecą sobie jeden za drugim poniedziałki, wtorki...niedziele, a mi nadal jest super i żadnej nudy, żadnej tęsknoty do kieratu, pomimo, że to już połowa drugiego miesiąca. 
No, bo urlop mam...zdrowotny, na to moje nieszczęsne, eksploatowane przez lata wytężonej pracy gardzioło.
Zasłużyłam! Bez leserowania i symulanctwa. Kartoteka u foniatry, dłuuuuga i okazała.
Odpoczywam zatem, a właściwie układam w zadyszce i panice swoje dotychczas odkładane na później sprawy i ciągle mam siedzącą na ramieniu i skrzeczącą do ucha obawę, że nie zdążę, że ten darowany rok to za mało, że mignie, śmignie i po ptakach.
Czas pokaże, czy zdążę odpocząć, podkurować się i zrealizować wszystkie zaplanowane zamierzenia. Zresztą, co mam nie zdążyć, przecież nareszcie MAM CZAS na wszystko!

tak pachnie wolność

wtorek, 9 października 2012

My name is Beata- czyli lesson 1




Na naukę nigdy nie jest za późno!!!
Wczoraj z solidnie wyposażonym tornistrem w dwa długopisy czarne, jeden żelowy niebieski, linijkę i ołówek z gumką...niezatemperowany (!?) oraz zeszyt z Dan- Marku w linię z okładką w jesienny deseń wyruszyłam na swoją pierwszą w życiu lekcję języka angielskiego.
Poziom dla very, very niezorientowanych w temacie, czyli posiadających wiedzę anglistyczną niższą, niż depresja sięga (ta geograficzna), chociaż w przypadku możliwych niepowodzeń, ta psychiczna, też jest realna.
Póki co, napalona jestem, jak szczerbaty na suchary, a moja motywacja i dobre chęci sięgają stratosfery, a nawet mezosfery (sięga wyżej, sprawdziłam w Google). I mam nadzieję, że nie wygaśnie lub nie przebije tej całej mezosfery i nie zniknie  w czarnej dziurze wszechświata.

Tak więc umiem już się przywitać: hello lub hi i wydukać z teksańskim akcentem "What's your name?" tadaaam!!! :))))))