niedziela, 25 września 2016

Mam nie te geny i dobrze mi z tym

Jestem wybrakowana.
Urodziłam się z istotną wadą rozwojową i teraz mam za swoje.
Natura nie obdarzyła mnie powszechnie występującymi w społeczeństwie genami chamstwa, olewstwa, głębokiego miecia w dupie oraz totalnego nieliczenia się z czasem i uczuciami innych ludzi.
Genów owych mi brak i przez to cierpię na chroniczny syndrom szoku i zadziwienia, że tak można sobie z nimi na bezczelnego funkcjonować.

Przykłady?
Proszę, kumulacja z ostatniego niewielkiego odcinka czasu:

Córka szuka kawalerki, znajduje ogłoszenie, pośrednik potwierdza aktualność oferty, umawia się na wtorek, następnie z powodu wyjazdu na piątek, kolejno ma się odezwać w niedzielę, milczy, na zapytanie smsowe odpowiada twierdząco, że w poniedziałek, w poniedziałek cisza, wtorek cisza, sms i próby kontaktu telefonicznego trafiają w próżnię.

Syn sprzedaje samochód. Potencjalny kupiec przybywa, ogląda, aprobuje, umawia się na godzinę 18.00 tego samego dnia. O 18.00 cisza, pół godziny później, godzinę później, dwie też. 

Od znajomej dostaję informację, że również w identycznej sytuacji postawiło jej męża trzech kolejnych, chętnych na 100 % nabywców. To samo spotkało też mojego siostrzeńca podczas sprzedaży motoru.

Moja mama umawia się z fachowcem od montażu rolet w kwestii reklamacji. Konkretny dzień, godzina oczywiście już w szerokich widełkach między wczesnym rankiem, a późnym popołudniem, bo klient przecież nie ma nic do roboty, jak oczekiwać łaskawej audiencji  specjalisty w swoim fachu, któryż to nie pojawia się ani tego dnia w umówionym czasie, ani następnego. Kolejny wyznaczony termin, wymuszony pismem ze skargą, zostawionym w zakładzie, też zostaje olany, a olśnienie i cud powrotu pamięci u fachowca następuje po kolejnych dwóch dniach.

Mój wspaniały, solidny, jedyny w swoim rodzaju fachowiec od remontu mego mieszkania również odznaczał się tym samymi wielce wybujałymi genami olewu i rządził się swoimi prawami, czyli pojawiał się i znikał, jak królik w kapeluszu magika, oczywiście za każdym razem podając konkretny termin kolejnego przybycia, a następnie beztrosko go ignorując.

I najbardziej w tym wszystkim szokujący dla mnie "bezgenowca"  jest fakt, że dla tych wszystkich osób fakt życia w dobie  komórek i smsów jest bez znaczenia, bo oni po prostu nie mają takiej potrzeby, żeby liczyć się z innymi. Brak szacunku, brak zwykłej życzliwości, brak odpowiedzialności za swoje czyny i głęboko zakorzeniona świadomość bezkarności to zapewne motywy takiego postępowania.

Stoję sobie zatem zadumana nad tym wszystkim, zniesmaczona i jednego pewna, że nawet jakby za darmo i bezboleśnie takie geny wszczepiano, to ja dziękuję, nigdy w życiu.
Pozostanę sobie takim wyrzutkiem wśród niewielkiego grona znanych mi bezgenowców, bo mam wybór, a ci inni już nie.
Chamstwa amputować się nie da.






piątek, 16 września 2016

Czekam na pogodne niebo mego życia...

Złych rzeczy nie mogę uwieczniać. Nie chcę poświęcać im miejsca na blogu, ani w mojej pamięci. Złe rzeczy wypieram, kiedy tylko przemijają. Nie gromadzę ich, nie hołubię, nie analizuję.
Ewentualnie szukam pozytywów, które z nich wynikają, bo tak się da.
Potrafię celebrować fakt pełnej połowy szklanki i ignorować tę pustą, choć czasami jest ciężko nie przejmować się. 
Potrafię otrząsnąć się, jak pies po wyjściu z kąpieli, podnieść głowę i włączyć awaryjne rezerwy optymizmu. 
Potrafię, bo pochylanie się nad problemem i dłubanie w nim niczym w zaognionej ranie nie leży w mojej naturze.
Usilnie wierzę w słońce po burzy i ono wschodzi...zawsze.
I teraz też tak jest i będzie.
A tu oset "ugryzł" w dupkę i łąka przestała się Demi podobać.