wtorek, 28 grudnia 2010

28.12.10r.// za oknami mróz...

zima na mojej ulicy






Powoli pozbywam się poświątecznej ciąży śledziowo-sałatkowo-pierogowej-itp., aczkolwiek, trochę tłuszczyku w zapasie tu i ówdzie, by się przydało, bo zimnoooooo!
Wiem, żadnej eureki nie odkryłam, ostatecznie zima jest, ale żeby aż tak ziiiimnoooo, tak cholerniaście?!!!
Dzisiaj doświadczyłam tego szczególnie. Przymusowy dzień zaległego urlopu z powodu minimalnej frekwencji przedszkolaków zadekowanych w ciepłych domach, natchnął mnie do wybycia z domu. Cel- sprawy nie cierpiące zwłoki, ale wymagające przemieszczania się komunikacją miejską w godzinach mocno porannych. Kilkanaście minut drogi na przystanek, kilka minut oczekiwania na autobus wystarczyło, żeby moje zapatulone dość solidnie kilkoma warstwami odzieży ciało przemarzło do szpiku kości.
Ostatecznie do domu wróciłam sinozielona, z dziękczynną modlitwą na ustach skierowaną ku mej kochanej rodzicielce, co mnie w super czapkę uszankę zaopatrzyła swego czasu, ratując tym samym mój mózg i uszy od zamrożenia.
Z jaką czułością chłonęłam atmosferę swoich czterech ścian: świecącą w rogu pokoju choinkę, chuchający ciepłem kaloryfer, parującą herbatkę, wtulonego w mój bok psa. Jak dobrze jest mieć, gdzie wracać, gdy na dworze mróz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miło mi, że mój wpis Cię zainteresował. Dziękuję za poświęconą chwilę na komentarz :)