sobota, 31 października 2015

Halloweenowo

Mimo, że Polacy to ponuracy i negują cudze zwyczaje, to ja Hallowen lubię. I wcale nie czuję się jakbym czciła kult szatana.
Ot dla starszych okazja do spotkania się i powygłupiania, a dla dzieciaków do bezkarnego pożebrania o trochę słodyczy. Nic strasznego....chociaż właściwie straszno powinno być!!!!
W tym roku noga i ja spędziłyśmy  hallowen przy ognisku, a jak dupki nam zmarzły, przenieśliśmy się w zacisze domowe, ale postaraliśmy się, żeby cicho nie było.
Nastrój w oparach dymu z ogniska
Noga wepchała się na pierwszy plan, ważniara.
Kostek, kolega z imprezy
Troi się w oczach?!! (Demi, Tosia i Tola)
Ja diablica
Mężyk Jożin z Bażin
I jako mutant
Córcia- ponętna wampirzyca (atakowała na wyjeździe)
                                                                         Syn demon


Ale rodzinka! 
ps. W menu był prawdziwy amerykancki bizon, podobno smaczny. Nie wiem, nie jadam polskich zwierząt, więc to zza oceanu też mnie nie skusiło.
wygląda, jak swojskie bitki w sosie

* * * * * * * * * 

Drzewiej bywało jeszcze atrakcyjniej. Chciało nam się więcej, był większy polot i fantazja.
Dla przebierańców zawsze były słodycze

Wieczór był okraszany licznymi zabawami i zadaniami. Z tamtych czasów zostały mi moje literackie pamiątki. 
Twórczość własna, która już dostatecznie długo leżała w szufladzie. 
Jednego roku zadaniem Halloweenowym było stworzenie czegoś wierszowanego o mrocznej tematyce. 
Mój wiersz powstawał etapami, w autobusie, pracy, w domu. Zapisywany fragmentami na chusteczkach, biletach sklecił się w taką oto sadystyczną wizję (co lepsze wrogów nie posiadam, ale jeśli by):



 PAŹDZIERNIK 2004 , B.O.

„TY WROGU !!!”


ŻEBY CIĘ ROZBOLAŁ BRZUCH,

ŻEBYŚ WIŁ SIĘ,

ŻEBYŚ SPUCHŁ.

BY CI ZĘBY WYLECIAŁY

W WIELKIM BÓLU, TAK POMAŁU.



ŻEBY NOGI CI SKRĘCIŁO,

CAŁĄ GŁOWĘ WYŁYSIŁO,

BY OBLAZŁY CIĘ ROBALE,

ŻEBYŚ ZASNĄĆ NIE MÓGŁ WCALE.



ŻEBYŚ, JAK STO ŚLEDZI ŚMIERDZIAŁ,

ŻEBYŚ W TOWARZYSTWIE PIERDZIAŁ.

ŻEBYŚ MIAŁ OGROMNE STOPY,

NA JĘZYKU ROPNE CZOPY.



ŻEBY W GARDLE CIĘ SUSZYŁO,

 COŚ ODPADŁO, COŚ ODGNIŁO.

BYŚ MIAŁ BRZUCH, JAK BECZKA WIELKI,

MIĘŚNIE, JAK GUMOWE ŻELKI.



NOCHAL, CO BY SŁOŃ ZAZDROŚCIŁ.

TWARDĄ SKÓRĘ, MIĘKKIE KOŚCI.

CERĘ, JAK MIESIĘCZNE ZWŁOKI,

NA POŚLADKACH CZARNE LOKI.



POD OCZAMI WIELKIE WORY,

A NA USZACH DZIWNE TWORY.

MÓZG WIELKOŚCI MAKU ZIARNKA

W WIELKIEJ CZASZCE W KSZTAŁCIE GARNKA.



BYŚ PARCHATY BYŁ, JAK ŻABA,

ŻEBY CI TRZESZCZAŁO W STAWACH

I ŁUPAŁO W KRĘGOSŁUPIE,

ŻEBYŚ NIE MÓGŁ SIĄŚĆ NA …PUPIE.



BY OD SMRODU, GDY SIĘ SPOCISZ

STADO GĘSI ZDECHŁO W LOCIE.

BY CIĘ MDLIŁO I SWĘDZIAŁO,

ŻEBY WSZYSTKO CIĘ BOLAŁO.



BY CI SIĘ NASKÓREK ZŁUSZCZAŁ,

BYŚ W GALOTY WCIĄŻ POPUSZCZAŁ.

ABY CAŁE TWOJE CIAŁO

WCIĄŻ W KONWULSJACH STRASZNYCH DRŻAŁO.



ŻEBYŚ STRACIŁ OSTROŚĆ WZROKU,

BY CIĘ UWIERAŁO W KROKU,

ŻEBYŚ SKRZECZAŁ, JAK ROPUCHA,

BY CIĘ MAJTY PIŁY W BRZUCHAL.



ŻEBYŚ JĘZYK MIAŁ JAK KROWA,

ŻEBY NIKT CIĘ NIE ŻAŁOWAŁ,

ŻEBYŚ WADY MIAŁ OKRUTNE

I NA ZAWSZE  RYŁO SMUTNE.



BY WĄTROBA CI WYGNIŁA,

ROPA Z UCHA SIĘ SĄCZYŁA.

BYŚ CO ZJESZ WYRZYGAŁ ZARAZ,

BYŚ MIAŁ BIODRA NICZYM GARAŻ.



ŻEBY KROSTY, JAK UKWIAŁY

TWOJE CIAŁO POKRYWAŁY

BYŚ MIAŁ  WĄGRY I ZAJADY,

BYŚ BYŁ CAŁY SINOBLADY.



ŻEBYŚ MIAŁ NA GŁOWIE ŁUPIEŻ,

PRYSZCZ NA PRYSZCZU, STRUP NA STRUPIE.  

BY DOTKNĘŁO CIĘ UBÓSTWO,

ŻEBYŚ NIE  MÓGŁ SPOJRZEĆ W LUSTRO

BEZ ZAWAŁU I PANIKI.

ŻEBYŚ MIAŁ NERWOWE TIKI

I NA WIDOK SWOJEJ TWARZY

O PRZESZCZEPIE GŁOWY MARZYŁ.



WIĘC MÓJ WROGU ZAPAMIĘTAJ!

I NA CO DZIEŃ I OD ŚWIĘTA

MIEJ SIĘ ZŁOTKO NA BACZNOŚCI,

BO DOPISZĘ BEZ LITOŚCI

TAKĄ DŁUGĄ LITANIJĘ,

ŻE CI OKO PRĘDZEJ ZGNIJE,

NIŻ DOCZYTASZ JĄ DO KOŃCA.

DO SPRAW  MOICH SIĘ NIE WTRĄCAJ

I OMIJAJ MNIE Z DALEKA,

BO SAM WIDZISZ CO CIĘ 

  * * * * * * * * * * * * * * * * 

Innego roku napisałam opowiadanie "ONA".
Też było zadaniem, do którego trzeba było się starannie przygotować. Powstało dla córki przyjaciółki, która zaprosiła koleżanki na Halloween. Miało być strasznie i się udało. Jedna osoba czytała tekst, a reszta w mroku, z zawiązanymi oczami dostawała do rąk rekwizyty, o których była mowa w tekście:

 
„NOWA”

Była nowa. Była nieświadoma, podatna, zależało jej. Potrafili to wykorzystać. Była rówieśnicą najstarszego i pomimo drobnej budowy ciała, górowała nad nim o pół głowy, ale to i tak ich nie zniechęcało.

Była nowa. Musiała wkupić się w ich łaski, jeśli chciała zaistnieć w ich świadomości, więc to oni byli górą, oni rządzili i szalenie im się to podobało.

Wmówili jej, że tak było od zawsze, że każde z nich musiało spełnić wymagania, przejść próbę, a to było dla nich jednoznaczne z czymś niezwykłym, strasznym, groźnym. Była dla nich spełnieniem marzeń, nieoczekiwanym podarunkiem gwiazdkowym w środku upalnego i jakże nudnego lata. Nie brakowało im swobody, ani pomysłów, ale wszystko zaczęło się już powielać, jak starta od ciągłego słuchania płyta. Była tym, czego się nie spodziewali, a jednocześnie pragnęli najbardziej na świecie. Była wyzwaniem.

Długo nie mogli się zdecydować. Prześcigali się w pomysłach, ale wszystkie były za banalne, za mało ważne, za szybko poszłyby w zapomnienie, a to musiało starczyć im na kolejne, długie, głodne wrażeń tygodnie. Musieli mieć co rozpamiętywać, rozdrabniać na kawałki każdego dnia, chcieli delektować się wspomnieniami, rozszarpywać i przeżuwać, jak smakowite kąski.

Pomysł przyszedł z wiatrem, duszny odór  intrygował i niepokoił, zanikał i pojawiał się ze zdwojoną siłą drażniąc zmysły, gdy odkryli jego przyczynę, szok i obrzydzenie mieszały się z fascynacją. Decyzja zawisła w powietrzu. Nikt nie oponował. Postanowili.

Spotkali się przy gruzowisku. Przyszła. W jasnej, letniej sukience  wyglądała delikatnie i świeżo. Od razu zarzucili jej na głowę ciemny worek z szorstkiej tkaniny. Sprawdzili, nie przepuszczał światła i śmierdział zjełczałym olejem i metalem. To dodawało powagi całemu zadaniu. Tak musiało być.

 Poprowadzili ją, bezbronną, do lasu. Dróżka wydeptana wcześniej przez ich stopy, tylko nieznacznie odznaczała się w gęstym poszyciu. Potykała się, pod stopami czuła miękki mech i nierówności podłoża, bolały ją mięśnie napięte do granic wytrzymałości lękiem, który powoli zakradał się do jej umysłu. Czuła się bezbronna, ale bała się powiedzieć „nie”. Nie mogła się wycofać, nie mogła zostać nową, obcą już na zawsze. Przecież, jeżeli oni  kiedyś tak musieli, potrafili, to ona też. Nie wiedziała, że kłamali. Była pierwszą.

Prowadzili ją, trzymając za wyciągnięte do przodu nadgarstki. Nie odzywali się. Worek słabo przepuszczał powietrze, oddychała ciężko i głośno. Z każdym krokiem smród stawał się gęstszy, nie był już tylko smrodem worka, dołączył do niego obcy, intensywny, przyprawiający o mdłości zapach rozkładu.

Nagle stanęli.

Ktoś zachichotał cienkim, nerwowym głosem. Powiedzieli, że nic wielkiego, że ma tylko dotykać. Pociągnęli ją jeszcze kilka kroków do przodu, fetor był nie do wytrzymania, wyraźnie słyszała nabrzmiałe podnieceniem brzęczenie much, żołądek ścisnął się jej boleśnie. Musiała być dzielna, musiała wytrwać.

Najstarszy wyjął z kieszeni stare, robocze rękawice, były za duże, ale i tak cieszył się, że o tym pomyślał. Podszedł niepewnie do padliny. Przez chwile patrzył z chorobliwą fascynacją, a potem mocno wcisnął palec do oczodołu. Mętna, pożółkła gałka wytrysnęła nagle. Pozostali przyjęli to pełnym obrzydzenia okrzykiem. Nowa drgnęła i odruchowo sięgnęła ręką do worka na głowie. Powstrzymali ją. Próba dopiero się zaczynała.

Miał jeszcze jedną szansę. Posłużył się patykiem, delikatnie podważył gałkę i pociągnął do góry. Oko wypadło na trawę. Podniósł je i podszedł do nowej. Zmusili ją, by wystawiła dłonie do przodu, spodem do góry. Ostrzegli- jeżeli to ,co jej dadzą rzuci na ziemię, odejdą, a ona zostanie sama w lesie. Musi wytrzymać.

Najstarszy położył oślizgłą, mętno- żółtą kulkę na jej drżących dłoniach. Wytrzymała.

Przekazywali sobie rękawice i pojedynczo podchodzili do truchła po kolejne zdobycze. Sino- brunatne serce wyglądało na ogromne w jej małych rękach. Było miękkie. Proces rozkładu robił swoje.

Długi ozór trzeba było wyciąć, na szczęście mieli scyzoryk. Nie krwawił, krew dawno skrzepła w galaretowatą, śmierdzącą maż. Język był gąbczasty, pokryty zielonoszarym nalotem, cuchnął i rozpadał się.

 Jeden z nich wyszarpał garść splątanych jelit, podszedł do nowej i zarzucił jej na szyję jak wieniec kwiatów. Nogi ugięły się jej w kolanach i osunęła się na trawę.  Wyglądała, jakby dusiły ją wielkie, sino- krwiste glisty. Zaczęła płakać. Nie reagowali. To nie był koniec.

Któryś wyszarpał z wnętrza spory płat mętnoszarej błony. Przylgnęła do rąk nowej, jak dopasowane rękawiczki.

Usłyszała głuchy trzask, jakby złamanej gałęzi, a po chwili trzymała w dłoniach długi, lepki, lekko płaski, twardy kształt. Domyśliła się, że to żebro.

Największym problemem było dostanie się do mózgu. Musieli kilkakrotnie uderzać sporym kamieniem zanim roztrzaskali czaszkę.  Nowa przyjęła potulnie i tę ofiarę.

Byli zmęczeni, oddychali ciężko, smród wypełniał każdą najmniejszą cząsteczkę ich ciał. Ubrania, dłonie, włosy, a nawet twarze pokrywały drobiny śluzu, krwi i mętnych wydzielin, dookoła roiły się oszalałe muchy.

Najgorzej wyglądała jej sukienka. Jasny, delikatny materiał stał się sztywny i rozkwitł barwami zgnilizny i rozkładu. Blada skóra rąk stanowiła niesamowity kontrast z szarobrunatną mazią mózgu wyciekającą z pomiędzy kurczowo zaciśniętych palców.

Nagle świat rozbłysł kolorami. Zerwano worek z jej głowy. Dłuższą chwile mrugała, zanim oczy odzyskały ostrość widzenia. Pożałowała tego momentu. Jej wzrok padł na rozczochrane, spocone, czerwone z wysiłku i podniecenia  twarze, a potem zobaczyła rozszarpane, toczone przez larwy, oblepione muchami, gnijące ciało zwierzęcia.

Zemdlała.

Udało się. Była jedną z nich.


* * * * * * * * * * * * * * * *
Rekwizyty do opowiadania:
Hektolitry  ugotowanego kisielu

Oko- ugotowane żółtko, albo całe jajko umazane kisielem
Język- kawałek wątróbki
Serce- worek wypełniony kisielem
Jelita- rajstopy pończochowe, powypychane lekko np.kaszą, bułką tartą i obśluzowane oczywiście kisielem
Błona- upaprany w kisielu worek foliowy, albo stylonowa chusta
Żebro – płaski kij upaprany w kisielu
Mózg- gąbka, oczywiście wykisielowana

Kisiel górą!!!!!

* * * * * * * * * * * * * * * * 
Spoko, wiem, przerażam samą siebie.