środa, 18 listopada 2015

Znośny seans kinowy

Co za szaleństwo! 
W przeciągu pięciu dni kolejne wyjście i to nie szpitalne, podkreślam.
Kinowe za to. Tak tak, byłam w kinie, wooow.
I to w kinie pełnym ludzi!!!
Szok!
Moje zdziwienie jest całkowicie uzasadnione, bo na ostatnich seansach (Więzień labiryntu, Igrzyska śmierci), które zaszczyciłam swoją obecnością, jeszcze w erze zdrowej nogi, czułam się, jak vip. 
Cała sala kinowa na własność, nie licząc kilku obecnych osób, nawet nie kilkunastu.
Tym razem widownia była pełna, co więcej w sali obok trwał w tym samym czasie ten sam seans. Może to dlatego, że premiera "Listów do M", cz.2 była 13 listopada i jeszcze się wszyscy chętni nie nagapili. 
A zresztą, nieważne. W obecnej sytuacji obejrzałabym nawet przygody Bolka i Lolka w wersji PRL-owskiej, byle by tylko poprzebywać wśród ludzi.
Było fajnie, dupkę mi zawieziono i odwieziono do domu, z parkingu do kina wwiozłam się szanownie windą. Tylko do dziewiątego rzędu, po stromych, ginących w mroku schodach, musiałam się dostać o własnych kulosiłach. Ale dałam radę i nawet się, ku uciesze gawiedzi, nie sturlałam na dół.
Film całkiem uroczy, śmiech przepleciony nostalgią z rolą Karolaka, jako wisienką na torcie.
Mówią, że druga część lepsza od pierwszej. No cóż, moim skromnym zdaniem, obydwie oscylują na podobnym poziomie.
I właściwie niewiele więcej mogę dodać. A puentę mojej oceny całkowicie oddaje fragment     recenzji redakcji Filmwebu:
"Uczciwie należy jednak przyznać, że na tle panującej w polskiej komedii mizerii utwór Macieja Dejczera wypada znośnie."
I to by było na tyle.
I widziałam choinkę przy Carrefour, niestety zdjęcie komórką, w ciemnościach, przez zaparowaną i obdziamdzianą deszczem szybę samochodu nie oddaje jej uroku.
Hmmm, porównując do zdjęcia znalezionego w internecie, żenada. A z drugiej strony, co z tego, że zamglona i niewyraźna, ale mymi własnymi gałami widziana i to się liczy!

* * * * * * *
Pisałam już, że mój pies ma hopla na punkcie skarpet, bo za każdą znalezioną dostaje smakołyka.
Dzisiaj Demi wygrała kumulację w skarpetkowego Toto Lotka.
Robiąc porządki w szafie wyjęłam cały pęczek rozparowanych skarpet, które zostają po kolejnych praniach.
Czasami zdarza się akcja "ktokolwiek, widział, ktokolwiek wie" i samotna skarpeta odzyskuje swoją bliźniaczą siostrę. Częściej jednak marnieją w osamotnieniu wraz z wieloma innymi towarzyszami niedoli. Nie wiem na czym to polega. UFO porywa, czarna dziura wciąga, zaświaty maczają w tym palce???
Skarpety się nie odnajdują, a ja co jakiś czas tracę cierpliwość i wyrzucam je po prostu do kosza.
Oooo, chociaż wziąwszy pod uwagę moje obecne jednostope funkcjonowanie...
Ale wracając do dzisiejszej sytuacji, wyjęłam wspomniany stosik pojedynczych skarpet z zamiarem egzekucji, kiedy coś oderwało mnie od zamierzonej czynności. 
Po dłuższej chwili dopiero wróciłam do sypialni, a widok który zastałam rozbawił mnie do łez. 
Mina mojego psa leżącego wśród takiego bogactwa BEZCENNA :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miło mi, że mój wpis Cię zainteresował. Dziękuję za poświęconą chwilę na komentarz :)