poniedziałek, 11 stycznia 2016

FIUTERALIK

Jestem nienormalna.
No nie, że tak całkiem do całka, ale nieco wypaczona to tak.
Bo wlazłam na to przeklęte allegro i zaczęłam dłubać, przeglądać, poszukiwać grom go wie czego, czyli przysłowiowej dziury w całym, no i znalazłam się, nie wiedzieć jak i po co, na stronach z etui do okularów.

Taaaa, powaga, no czemuż by nie.

No towar pierwszej potrzeby, niezbędny jak tlen do życia.
Zatem przeglądam, bo co mam ważniejszego do roboty.
Co tam pranie do rozwieszenia, co tam praca domowa z angielskiego (sorry teacher, już zrobiłam), co tam dekoracje do zrobienia na uroczystość do przedszkola...

Etui! Sprawa wagi państwowej.
No to daję po kolejnych ofertach:
- za wielkie
- za ponure
- za poważne
- na zamek? zepsuje się, niepraktyczne
- w ludowe kwiatki? noooo kolorowe, ale w ludowe?
- a te! o jezusiczku, jaki kicz
- brrr, a tu dopiero tandeta

...i nagle totalne zauroczenie. O tak, te, żadne inne,  najpiękniejsze z 28 stron, nie tanie, ale  i nie najdroższe, bo były i takie po trzy stówy, to od od razu człowiekowi lżej na sumieniu.
No i takie cudne, że gałów nie mogłam oderwać. 
No i pojmie, kto normalny? No pojmie? 

Niebieskie. Dziecięcy wzorek, laluśka namalowana, a ja w omdleniach i waporach (wg encyklopedii internetowej: choroba arystokratycznych dam, spazmy, humory, fumy).

No i o co tu chodzi, się pytam?!
 
I tak samej sobie odpowiadam, że to może przez to niespełnione dziecko, które we mnie drzemie, które nigdy nie miało w dzieciństwie takich pięknych rzeczy. 
To taki egzystencjonalny niedosyt tych PRLowskich szarych, biednych czasów. I teraz jak widzę coś takiego, to oczy mi się błyszczą i gila mnie w środku, a mózg wysyła fale taaaaaakiego chciejstwa, że aż ściska w dołku.
No moje dziecko to miało przynajmniej firmowy sklepik Nici na Starówce:
A ja co? Skromne zabawki. I nawet lalki z długimi włosami się nie dorobiłam, a marzyłam okrutnie.
Ale za to polot i ułańską fantazję miałam niezaprzeczalnie.
Chociaż tyle :) 
 
Było nie było, coś infantylnego we mnie drzemie.
Ech, i co ja mam ze sobą poradzić,......wiem, jestem okropna....zakopcie mnie w ogródku....będzie święty spokój.

53 zł, z przesyłką, za zwykłuśki futeralik, phiii.
Normalna?
Nienormalna, no mówię przecież.

* * * * * * * 
Rozmówki małżeńskie:

ja- A wiesz kochanie, wyczytałam, że kapusta pekińska jest szatańsko zdrowa, bo i ten beta – karoten ma, co to na drobnoustroje, bakterie i wirusy, i przeciwutleniacze, i na wzrok, i kości, i serce, i na wrzody nawet, a co. A ile witamin, soli mineralnych i tych pozostałych.
Mężyk- A gdzie to wyczytałaś?
ja- No w internecie!
Mężyk- I kto to napisał? Hodowca kapusty pekińskiej?

 

1 komentarz:

  1. Wybaczam!

    I po raz kolejny - co byśmy zrobiły bez naszych mężów, którzy umieją nas sprowadzić na ziemię, kiedy nas internety omamią...?

    Buziak!

    OdpowiedzUsuń

Miło mi, że mój wpis Cię zainteresował. Dziękuję za poświęconą chwilę na komentarz :)