piątek, 4 grudnia 2015

W charakterze ogonka, czyli Marina Golf Club

Uwielbiam takie życiowe niespodziewajki. 

Człowiek budzi się rano, wita nowy dzień, który zapowiada się jak ten wczorajszy i ten przedwczorajszy, a tu nagle ciabas, ciabaras i już świat się mieni kolorami tęczy. 
I już się dzieje, oj, dzieje się.
Tak po prawdzie, niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia. Chwilowa zmiana i już bateryjki podładowane.
I człowiek wrzuca parę drobiazgów do torby i rusza przed siebie. Niedaleko od domu, bardzo niedaleko, ale jakże uroczo. 
I intencja się liczy, bo podszyta miłością, bo mężyk na konferencję wyjazdową na dwa dni z noclegiem, a ja bym w domu, to padła propozycja, że może razem, bo co tak sama będę. A inni sami, byle dalej od żon, a ten mój ciągnie ten swój ogonek, bo kocha, nie inaczej, a ja też.

I jesteśmy.

Na półwyspie.
Otoczonym jeziorami, z nostalgicznym jesiennym krajobrazem dookoła, ze srebrzystą taflą wody widniejącą zza nagich drzew. 
I to wszystko w zasięgu wzroku. Wystarczy podejść do okna, wystarczy przejść kilkanaście metrów żwirową dróżką. 
No pięknie jest, a wiosną to już pewnie zajebiście.
(zdjęcie z internetu)
Niewiarygodnie piękna lokalizacja i tylko 12 km od domu (zdjęcie z internetu)
widok z tarasu
kolega ze spaceru
koci wierciołek, podziwia moją ortezę
widok z restauracji
My
nasze okna pierwsze od prawej, I piętro
kumpel ze spaceru
i kumpel kumpla, wypasione koty hotelowe
Nasz pokój
no proszę, nawet deska do prasowania
Basenowy relaks

wejście na basen








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miło mi, że mój wpis Cię zainteresował. Dziękuję za poświęconą chwilę na komentarz :)