czwartek, 15 listopada 2012

ciasto piękne inaczej

Wisi nade mną ostatnio cukiernicze fatum.

Potrzebne mi medium do odczyniania złych kulinarnych uroków, bo jak nie minie ta zła passa, to  wyrzucę blaszki i przepisy na śmietnik, aby nie narażać zdrowia rodziny na szwank, a ich zmysłu estetycznego na nieodwracalne, być może, zmiany.
Zaczęło się od tego, że ciasta przestały mi rosnąć z nieznanej bliżej przyczyny. Za każdym razem przepis niby idealny i u innych gospodyń dający efekt  cudów nie widów. 
A u mnie?   
U mnie konusowate nie wiadomo co, ledwo łypiące z dna blaszki. Na szczęście mikraśne ciachowe ciałko nadrabiało smakiem i znikało bez problemów w przepastnych paszczach domowników, tyle, że o wiele szybciej, niż normalne.
Przedostatni mój wyrób wyglądem i konsystencją przypominał dobrze wyleżakowany żółty ser, a w smaku, no cóż…dla odważnych był nawet  zjadalny, pod warunkiem, że posiadali własne, mocno osadzone uzębienie. 
W życiu nie wyszedł mi tak wspaniały, idealny w każdym calu, książkowy wręcz zakalec.
Nie poddałam się i dzisiaj znowu podjęłam kulinarną próbę samobójczą. 
I co? 
Ciasto, które powinno być mieszalne i swobodnie wypływać z miski, konsystencją przypominało twardniejący beton i dało się przenieść do foremki dopiero za pomocą łychy, szpatułki i sporej dawki energii przełożonej na iście pudzianową siłę ramion.   
Upchnięte w piekarniku długo nie dawało znaków życia, natomiast pod koniec pieczenia uległo wypiętrzeniu, jak nie przesadzając, nacierające na siebie, prehistoryczne płyty tektoniczne, co prawdopodobnie było efektem jego niemożebnie zwartej budowy.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zły smak i szpetota nie idą razem w parze, i ciacho choć szkaradne ze wszech miar, to jednak będzie smakowało niebiańsko.

* * * * *
Pół godziny później:

Nie szły! :)

* * * * *
Rozmówki małżeńskie:

Ona (chytrze) -Kochanie, kupiłeś ziemniaki?
On (nieświadomie) - yhy
Ona (teatralnie pokornie)- nooo, bo się skończyły i w związku z tym ich nie obrałam … huraaa! Huraaa! (wynik tłumionej ekspansji świadomego lenistwa)
On (rozżalony)- No wiesz, a ja dla Ciebie po mozzarellę do Reala.
Ona (sarkastyczno-sadystycznie)- Ale mi pojechałeś po sumieniu. Ałaaaa


uuuuuu....cookie monster

normalnie mu dekiel wywaliło


Po tym moim całkiem zjadalnym straszydle, wklejam coś o wiele bardziej estetycznego i uroczego. To Lucek vel Lucyfer prezentuje nagrody, które są do wylosowania dla chętnych biorących udział w candy od lucyfera :)


5 komentarzy:

  1. Co chcesz? Ladnie wyroslo. W jednym miejscu przeszlo same siebie, a mawiaja, ze wlasnej d**y sie nie przeskoczy. Otoz nieprawda!
    Wyglada niezwykle apetycznie. A zakalce tez sa dobre.
    Serdecznosci

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehehe. Ciekawy post ; D Mmm..smakowicie to wygląda. Pozdrawiam Ela&Bajka

    OdpowiedzUsuń
  3. Odważni domownicy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że mnie u Ciebie teraz nie ma - chętnie bym się nim zaopiekowała :)

    OdpowiedzUsuń

Miło mi, że mój wpis Cię zainteresował. Dziękuję za poświęconą chwilę na komentarz :)