Na naukę nigdy nie jest za późno!!!
Wczoraj z solidnie wyposażonym tornistrem w dwa długopisy czarne, jeden żelowy niebieski, linijkę i ołówek z gumką...niezatemperowany (!?) oraz zeszyt z Dan- Marku w linię z okładką w jesienny deseń wyruszyłam na swoją pierwszą w życiu lekcję języka angielskiego.
Poziom dla very, very niezorientowanych w temacie, czyli posiadających wiedzę anglistyczną niższą, niż depresja sięga (ta geograficzna), chociaż w przypadku możliwych niepowodzeń, ta psychiczna, też jest realna.
Póki co, napalona jestem, jak szczerbaty na suchary, a moja motywacja i dobre chęci sięgają stratosfery, a nawet mezosfery (sięga wyżej, sprawdziłam w Google). I mam nadzieję, że nie wygaśnie lub nie przebije tej całej mezosfery i nie zniknie w czarnej dziurze wszechświata.
Tak więc umiem już się przywitać: hello lub hi i wydukać z teksańskim akcentem "What's your name?" tadaaam!!! :))))))
teksański akcent haha, dobry akcent masz nie przesadzaj :P
OdpowiedzUsuńA jeszcze trochę i będziesz mówić tylko po angielsku :D
OdpowiedzUsuńmniejsze balony kupuj :)
OdpowiedzUsuńDoskonale - za rok udzielisz mi korepetycji :)))
OdpowiedzUsuń