Mój troskliwy (czyt. podstępny) i dbający (czyt, wiedzący, jak skołować kobietę, aby się nie domyśliła intrygi) o nasz komfort życia mężyk przytargał całą torbę firmowych specyfików rozprowadzanych przez jakowegoś, nieznanego mi bliżej znajomego.
Oweż specyfiki miały szybko, bezboleśnie i niezawodnie doprowadzić nasz domek do lśnienia, gdyż ich podstawową funkcją było czyszczenie, odtłuszczanie, nabłyszczanie, szorowanie, pucowanie, ścieranie, odgruzowywanie i wszelkie inne -anie finiszujące reklamowym błyskiem.
Dumny z siebie mężyk rzucił z miną jaskiniowca, który upolował co najmniej przerośniętego mamuta, tobół na podłogę i rzekłszy "masz kobieto, wypróbuj" oddalił się w zacisze sypialni. Stanęłam, oniemiała taką ilością wszelakiego dobra czyszczącego i nie widząc innej możliwości wypróbowania, niż przystąpienie do dzieła, zabrałam się do roboty.
Kto by pomyślał, że tyle można wymyślić płynów, mleczek, żelów i psiukadeł. W kosmetykach już od dawna pokutuje to zjawisko. Producenci prześcigają się w tworzeniu mazideł i smarowideł do coraz to bardziej szczegółowych elementów ludzkiego ciała. Taka twarz przykładowo: krem pod oczy, na powieki, żel do rzęs górnych, dolnych, zewnętrznego kącika brwi, prawej dziurki od nosa, do owalu, skroni i dołeczków w policzkach. Tutaj też miałam do wyboru specyfiki przyprawiające o drżenie oczekiwania na cud moje sprzęty, elementy i akcesoria wszelakie całego domowego dobytku.
Używałam zatem wszystkiego po kolei odhaczając, oceniając i wydając werdykty niczym rasowy juror superprodukcji TV wyłaniający największe talenty.
Dobrze, że nie sprzątałaś w swoim ulubionym "stroju" do sprzątania :D
OdpowiedzUsuń