Zapewniam, że nie była to
desperacka próba zaznania ulgi po
goleniu, spowodowana oczywistym brakiem kojącego balsamu po goleniu Nivea For Men
tejże firmy, nie była to też specjalistyczna
akcja poszukiwawcza mlecznej kanapki Kinder Pingui, ani tym bardziej
zaproszenie na prywatny koncert tercetu
z Plusa i ich super przeboju „No,
no limit” (swoją drogą, jak oni się mieszczą w trójkę w tej lodówce?).
Ja tam po prostu sprzątałam! I
nie myślcie, że to takie hop siup wypróżnić, wyszorować, wysuszyć i zapełnić od
nowa, to wielkie, zimne bydlę, a do tego jeszcze uważać, żeby to co nie powinno
się nie rozmroziło. Pomimo ostrego tempa spędziłyśmy w swoim towarzystwie
większość sobotniego czasu.
Ale ja generalnie nie o samym
sprzątaniu chciałam.
W trakcie tych zajmujących
czynności naszły mnie rozmaite filozoficzne refleksje, jak to bywa przy takich
okazjach. I tak od myśli do myśli doszłam krętą drogą do życiowych wniosków,
które skoncentrowały się głównie na mojej starszej latorośli.
W mojej córci budzi się powoli
instynkt gniazdowniczy. Jeszcze nie chciałaby wyfruwać z gniazda, jeszcze jej
dobrze pod skrzydłami mamusiotatusia, ale już jakieś tam zalążki kiełkują,
jakieś wizje przyszłości nabierają kształtów.
Kiedyś ten moment nadejdzie, jak
w przypadku wszystkich rodziców i co?
Wyfruwa takie młode,
niedopierzone porządnie pisklę z gniazda rodzinnego i jak ma szczęście i możliwości,
wije własne. W głowie roją mu się same
cudowne wizje: wspólne kolacje przy świecach, romantyczne śniadanka do łóżka,
kąpiele w pianie, wymuskane, śliczne, super urządzone mieszkanko, a jeżeli
potomstwo, to oczywiście schludniutkie, grzeczne, w blond lokach i kokardach.
Bajka.
A życie? Życie jest banalne,
wymagające i bezlitosne. W życiu trzeba szorować lodówki, zapieczone
piekarniki, tłuste gary, trzeba obierać ziemniaki, kroić mięso, znosić tony
zakupów, tryskać pomysłami obiadowymi i je realizować, trzeba myć okna,
podłogi, czyścić dogłębnie kibelek, ścierać złośliwe kurze, prać, prasować, sprzątać
w szafach, na półkach i w szufladach, chociaż za moment znów zapanuje w nich
nieład, psem trzeba się zajmować, karmić, myć, wyprowadzać i dziećmi tak samo,
i mężem …
I gdzie tu miejsce na romantyzm,
na wcześniejsze ideały, na fantastyczne życie we dwoje?
Koszmar?
No, właśnie chodzi o to, że nie.
Romantyzm tkwi w tej codzienności, w satysfakcji z dobrze, efektywnie
spędzonego dnia, w drobnych gestach, na
które wyszarpujemy jakieś wspólne chwilki, w ciepłym spojrzeniu mówiącym: „No,
kochanie, majstersztyk! Teraz z przeogromną i niepohamowaną ochotą sięgnę po
jakoweś danie z tej pachnącej letnią łąką i błyszczącej, jak rosa na liściach lodówki,
która pod wpływem twego magicznego dotyku MAŁŻONKO MOJA przemieniła się w to
świeże cudo rodem z salonu AGD!”
Pieprzę ten pięciogodzinny „magiczny
dotyk”, ale skoro tak mówi wzrokiem, to radość ma sięga sufitu i łagodzi trudy
wszelakie. I to jest właśnie to :)
życie, to nie tylko taniec |
taka torba na lato- jak marzenie... |
No tak, zycie to nie jest bajka! Moje trzy gracje szybko sie usamodzielnily i dopiero wtedy docenily, jak to przytulnie i wygodnie bylo u mamy. W ubieglym roku po raz pierwszy w zyciu doswiadczyly, co to jest wigilia, jej zorganizowanie i przygotowywanie wszystkiego. Ja sie zbuntowalam i oswiadczylam, ze swiat nie wyprawiam. We trojke przygotowaly wszystko to, co ja zawsze robilam sama. Zdziwily sie (!), jak ja dawalam rade zrobic calosc sama. W tym roku dzielimy sie praca, kazda zrobi cos, zeby sie nie przemeczac.
OdpowiedzUsuńP.S. Blagam Cie, zlikwiduj te weryfikacje obrazkowa do komentarzy, to jest strasznie meczace dla piszacego.
uwielbiam cię czytać :D hehe
OdpowiedzUsuńz tymi marzeniami jak to cudownie będzie jak ja będe na swoim .. hehe też tak miałam .. i z pracą i z domem :) oczywiście jest jak piszesz, nie zawsze kolorowo a i często bywa trudno w życiu.. ale ważne że jest ten KTOŚ obok :)