Postanowiłam zeżreć pomelo.
Ścięłam kilogram skóry, przedarłam się przez trzy kilogramy waciory, obskubałam z pół kilo błonek i wydłubałam garść pesteczek, ale środek wart był tej siermiężnej katorgi.
Obecnie mam okrutniastą fazę na pomelo. Smakuje mi nieziemsko i dobrze, bo wartości i zalet ma podobno od zarąbania.
Zimno się zrobiło i śnieżaście. W sumie nareszcie. Zima ostatecznie jest, zatem tak być powinno.
Zima, to zimno, to śnieg, mróz i zawieje, i szron na szybach, i szadź na gałązkach drzew, i biel, i spokój.
Przyroda ma czas na medytację.
A ja, zapatulona po uszy, chłonę mroźne powietrze poranka i od trzech dni przecieram śnieżny szlak (hmmm...wczoraj brnęłam w błotniastej brei, ale to już nie brzmi tak poetycko) do przychodni rehabilitacyjnej, gdzie spędzam czas, jako osoba towarzysząca.
Towarzyszę oczywiście mojej stopie, bo to z racji jej kaprysów i wymigiwania się od dojścia do stanu całkowitej używalności i zdrowotności, na te zabiegi się zdecydowałam.
Uważam to za paradoks, ale 99% społeczeństwa krzyknęło by chórem, że to norma i dziwić się nie ma co, że na zabiegi rehabilitacyjne człowiek zostaje zapisany ponad 7 miesięcy po operacji.
Wtedy, te 7 miesięcy temu, wydawało mi się, że z owych zabiegów już nie skorzystam, odstępując bardziej potrzebującym, bo o operacji już dawno zapomnę, ale stopa wykazała się ignorancją wobec obowiązku gojenia się i zrastania.
Zatem ma co chciała. Laser i ćwiczenia, które o dziwo, przynoszą pozytywne efekty.
|
Czekamy se, stopa i ja. |
|
Zatem, jak dobrze pójdzie, to za dwa tygodnie moja cierpliwość zostanie nagrodzona, a krnąbrność stopy ujarzmiona i będziemy mogły pomyśleć, na początek, hmm..., noooo..., chociażby o karierze primabaleriny, a co!
Jak szaleć, to szaleć.
Ałaaaa, mam ból w mózgu od samego patrzenia na jej stopy.